Co robię, gdy nie pracuję? Oczywiście, czytam! Czasami czytam zamiast pracować! To nieuleczalne. Czytam, bo lubię.
Dzięki temu poznałam Magdę a później Magda założyła Klub Książki „Przeczytaj & Podaj dalej„. To nie jest kolejna nudna fejsbukowa grupa. To prawdziwy KLUB KSIĄŻKI, gdzie spotykamy się na pogawędki, wsparcie czytelnicze i wymianę poglądów. Ciągle coś się dzieje. To najciekawszy klub czytelniczy, do którego należę. W zasadzie jedyny, w którym się cokolwiek udzielam.
Kampania „Czytaj z nami” zaciekawiła mnie i niemalże w ostatniej chwili zdecydowałam się do niej dołączyć, dlatego ten wpis jest jednym z ostatnich w ramach cyklu. Co sobota jedna z blogerek gości u siebie trzy inne i wspólnie przedstawiają ujęcie czytelniczego i około książkowego tematu. Ponieważ przede mną ukazało się ponad 30 publikacji w ramach kampanii, trudno było mi wymyślić odpowiedni temat. Udało się jednak – pomyślałam, że nie zawsze do autora pałam miłością od pierwszego wejrzenia, czyli od pierwszej książki, która wpada mi w ręce.
Gościnnie dzisiaj na moim blogu (bo jest to zarazem pierwszy gościnny wpis u mnie) występują:
Aleksandra Pasek z bloga Parapet Literacki
oraz
Aleksandra Tarnowska z bloga WHAT TO SEE IN TURKEY.
Bardzo dziękuję, że mogłam Was dzisiaj u siebie gościć.
Może zacznijmy od tego, że ja raczej nie daję drugich szans, ani ludziom, ani miejscom, ani pisarzom. Robię jednak oczywiście wyjątki od reguły, jeśli mam ku temu wystarczające przesłanki, najrzadziej jednak dzieje się to w przypadku autorów literackich. Jeśli pierwszy kontakt z tekstem pokazuje mi brak warsztatu, pomysłu, wiedzy twórcy, mam niską motywację, żeby drugi raz przekonywać się, że jest słaby.
Lauren Groff i jej Fatum i Furia nie zachwyciły mnie w najmniejszym stopniu, w przeciwieństwie do wielu blogerów i czytelników (nawet Obama polecał, czyli to amerykańska lektura narodowa). Koncepcja Groff jest co prawda ciekawa – przedstawienie historii małżeństwa z dwóch perspektyw – jego i jej. Poległa jednak na wykonaniu. Postaci są płaskie, niewiarygodne, a ich decyzje i dialogi wyreżyserowane w takim stopniu, że w ogóle im nie wierzę. Ani w to co mówią, ani w to co robią.
Zamiast obserwacji mechanizmów rządzących małżeństwem, ciekawych refleksji na temat tego że, “punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia”, dostaliśmy amerykańską bajkę z dreszczykiem.
Szok jest, a i owszem. Że wokół tak przeciętnej literatury powstało tyle szumu. Dodając do tego na siłę wciskane odniesienia do klasyki literatury z Shakespear’em na czele i kiepski, bardzo prosty, wręcz momentami wulgarny język stwierdzam, że naprawdę nie warto wydać pieniędzy w księgarni na „Fatum i furię”.
Tak sama pisałam ponad pół roku temu na blogu, o debiutanckiej powieści Lauren Groff.
Po premierze drugiej książki tej autorki pt. Arkadia, nawet nie myślałam, żeby ją czytać. Jednak po namowach koleżanki, która podpierała się argumentami, że Arkadia jest zupełnie inna niż Fatum…, uległam – dałam drugą szansę. Z jakim skutkiem? Czy było warto?
Opowieść o hippisowskiej komunie, w której dorasta główny bohater, Lutek, porusza motywy utopii i dystopii. Tytułowa Arkadia – komuna – upada, a chłopak wtedy nastoletni zostaje skonfrontowany z okrutnym i pięknym Nowym Yorkiem. Pomimo pozornego przystosowania się do nowych zasad, po wielu latach odżywa w nim pragnienie życia idealnego, utopii w wiecznie szczęśliwej komunistycznej krainie.
Lutek jest fotografem i narracja w powieści jest w pewnym sensie dobrana do jego profesji – poklatkowa, urywana, zdecydowanie nieciągła. Łapiemy jedynie pewne momenty, obrazy. Resztę możemy sobie dopowiedzieć, albo odpuścić. Może wcale nie musimy wiedzieć wszystkiego. Podobał mi się sposób zapisu Arkadii, swoim brakiem zaznaczonych wyraźnie dialogów i wyodrębnionych opisów przypominała mi książi Zeruyi Shalev, a więc pisanie na zasadzie strumienia świadomości. Dla mnie to zdecydowany plus.
Chyba największym plusem tej książki jest to, że pokazuje jak przeszłość kształtuje osobowość dojrzałego człowieka, jak wpływa na nas to co pamiętamy i (może nawet bardziej) to czego nie pamiętamy z dzieciństwa. Jest w niej również nostalgia za przeszłością, a ten temat zawsze uderza w moje wrażliwe struny. Jest również dużo chaosu i nieuporządkowania, co z kolei zwykle mi by przeszkadzało, ale ostatnio jakoś mniej. Może coś się we mnie (też czytelniczo) zmienia.
Generalnie zatem nie było źle, z pewnością lepiej niż przy Fatum i Furii. Wciąż czepiam się konstrukcji postaci, wciąż są one dla mnie zbyt mało dokładnie zarysowane i w pewnym sensie niewiarygodne. Jest też za dużo uproszczeń i to dokładnie w takim samym stylu co w debiutanckiej książce.
Podsumowując, dałam drugą szansę i można powiedzieć, że nie żałuję, chociaż jednocześnie wiem, że trzeciej książki Groff nie przeczytam, mam zbyt wiele wybitnych tytułów do przeczytania z dużo bardziej literacko interesujących regionów, jak choćby Czechy i Algieria ostatnio, niż Ameryka.
Ola Pasek
Większość pisarzy, którzy dopiero za drugim podejściem podbili serca czytelników, to pewnie głównie autorzy szkolnych, przez ogrom uczniów znienawidzonych, lektur. Ja na szczęście należałam do tego typu uczniów, którzy lubią czytać wszystko i nawet szkolną listą czytelniczą nie pogardzą. Nie mogę tutaj więc pisać o jednym z moich ulubionych pisarzy, chociażby o Żeromskim, Reymoncie czy Sienkiewiczu. Za to napiszę o autorce, która tylko nielicznym bibliofilom może kojarzyć się z nudą. Wielokrotnie przed sięgnięciem po pierwszą z jej powieści czytałam bardzo pochlebne opinie na temat jej pisarstwa, stylu, umiejętności budowania napięcia i prowadzenia fabuły w ten sposób, że do samego końca czytelnik nie może zorientować się, kto jest mordercą.
Już domyślacie się, kto to może być? No cóż, przyznaję, że Agatha Christie to nie jest moja miłość ani od pierwszego, ani nawet od drugiego czytania. Dopiero po jej trzeciej albo czwartej powieści dałam się porwać poczuciu, że powinnam tego typu kryminały czytać dla czystej przyjemności, odprężenia, a nie doszukiwać się drugiego dna i wspaniałego stylu. Kiedy to wreszcie zrozumiałam i pozwoliłam sobie na czytanie Agathy pomiędzy jedną bardziej wymagającą lekturą a drugą, zaczęłam zauważać, że czytanie jej powieści sprawia mi nie tylko zwykłą przyjemność. Zaczęłam się uzależniać do tego stopnia, że nie wyobrażam sobie teraz wieczoru bez przynajmniej odrobiny jej twórczości. A że uwielbiam słuchać audiobooków przed zaśnięciem, to akurat dziesięć, piętnaście minut spotkania ze światem Agathy powoduje, że zasypiam całkowicie odprężona.
Nie potrafię obecnie do końca pojąć, dlaczego od początku nie polubiłam książek Agathy. Może po przeczytaniu wielu recenzji, opisów i artykułów na temat samej autorki spodziewałam się powieści z najwyższej półki, a nie literatury, którą, mimo jej uroku, można nazywać raczej popularną i nie wymagającą intelektualnego wysiłku od czytelnika?
Pierwszą z jej powieści, na którą przypadkowo trafiłam, była jedna z jej najsłynniejszych prac – „Dziesięciu murzynków”. Wydawałoby się, że właśnie ta powieść powinna mnie bardziej zainteresować jej twórczością, a nie od niej odrzucić, ale kompletnie na mnie nie zadziałała. Wydawała mi się nudna i, co ciekawe, bardzo mnie zdenerwowała. Zawsze czytałam, że za fabułą tworzoną przez Christie podąża się z wypiekami na twarzy i razem z głównymi bohaterami stara się odkryć, kto z przedstawionych osób dokonał zbrodni i jak. Ja jednak miałam wrażenie, i dotąd takie mam, że w przedstawionych historiach czytelnik nie ma możliwości rozwiązania zagadki, bo i tak na koniec dowiadujemy się szczegółów wcześniej nie podanych, albo przedstawionych w całkiem innym świetle. Czułam się więc najzwyczajniej w świecie oszukana!
Niemniej, nie można zawsze tak snobistycznie podchodzić do czytania – czasem trzeba zwyczajnie się zrelaksować bez specjalnego intelektualnego wysiłku. I wtedy moim zdaniem Agatha Christie jest idealna! Jej styl, lekki i czasem trochę żartobliwy, wręcz natrząsający się z bohaterów, powoduje, że czyta się kryminały szybko, z czystą przyjemnością i z od czasu do czasu pojawiającym się uśmiechem na twarzy – a przecież czytamy wtedy o poszukiwaniu mordercy! ;))
Powieści Agathy Christie są niezrównane jako pociągowe czy autobusowe czytadło. Nadadzą się również jako typowo wakacyjna lektura na plażę lub leżakowanie w ogrodzie czy na balkonie. Mogłabym je polecić każdemu, kto w czytaniu szuka przede wszystkim rozrywki i wytchnienia po ciężkim dniu. Ale pamiętajcie, nie popełnijcie mojego błędu i nie zrażajcie się już na wstępie, bo twórczość Christie naprawdę warto poznać!
Ola Tarnowska
Jestem być może nudna, zbyt nudna, jeśli chodzi o wyrażanie opinii. Powtarzam to samo, bo mój punkt widzenia się nie zmienia w tym kontekście. Tak, znów będzie o Elisabeth Gilbert. To, że ciągle ten temat analizuję w różnych kontekstach być może wynika właśnie z tego, że moje emocje związane z nią i jej twórczością są bardzo silne i dla mnie nieodgadnione. Nie wiem, skąd i dlaczego się biorą. Po co ciągle o tym piszę? Dlaczego w wielu kontekstach właśnie ona przychodzi mi do głowy? Nawet ten temat do cyklu „Czytaj z nami” wybrałam właśnie dlatego, że to o niej chciałam napisać.
Moja historia jest bardzo prosta: „Jedz, módl się, kochaj” było promowane jako bestseller od samego początku. Od razu kupiłam – a jakże. Ujęła mnie okładka. Jakież było moje rozczarowanie, gdy książka w ogóle mnie nie wciągnęła! Odstawiłam. Nie dałam rady.
Zaraz potem był film – porwał mnie. Obejrzałam z zapartym tchem. Prosta historia. Otworzyła mi oczy i siedząc w kinie podjęłam jedną z najważniejszych decyzji w moim życiu. A może nawet dwie decyzje. Nie będę rozpisywała się tutaj o filmie, gdyż pisałam o tym (również w tym cyklu) u Pauliny z bloga Czytaj na walizkach. Po obejrzeniu filmu stwierdziłam, że MUSZĘ jednak przeczytać książkę. Niestety nie dałam rady. Mimo, iż znajome zaczytywały się w kolejnych jej książkach, ja jakoś nie miałam odwagi – ani tym bardziej ochoty – po nie sięgać. Nuda, nuda, nuda. Nie da się tego czytać. W ogóle! Jeszcze bardziej frustrujące jest to, że nie rozumiem, dlaczego nie mogę przebrnąć przez początek do momentu, aż mnie wciągnie. Dlaczego (pomimo, że nawet nudne książki doczytuję, bo mi szkoda, do końca) nie mogę w żaden sposób zmusić się do czytania „Jedz, módl się, kochaj”.
Zwrot nastąpił dość niespodziewanie. Na jednej z grup rozwojowych trafiłam na książkę „Wielka Magia”. Ponieważ polecała ją osoba, która jest dla mnie wielkim autorytetem, postawiłam ją mieć natychmiast! Zniechęcona do autorki postanowiłam jednak nie kupować spontanicznie tej pozycji. Wiecie, jak to jest w dzisiejszych czasach – w sieci jest wszystko! Kilka minut i audiobook był na moim telefonie. I co? Pełny zachwyt. Idealne rozdziały, świetnie się słuchało w drodze (dużo wówczas chodziłam), idealnie na spacery z psem. Niektóre rozdziały powtarzałam kilkakrotnie, chcąc jeszcze raz usłyszeć te prawdy objawione, aby je lepiej zapamiętać. Elisabeth Gilbert mnie zachwyciła, zaczęłam słuchać jej wystąpień na TEDx – jest bardzo mądrą i inspirującą osobą (serdecznie polecam). I zamówiłam sobie tę książkę pod choinkę. Przeczytałam – chociaż nie w kilka godzin (co jest możliwe), jak się tego spodziewałam. Nawet nie w kilka dni, zajęło mi to kilkanaście tygodni.
Zachęcona tym całym szumem postanowiłam spróbować raz jeszcze. Stwierdziłam, że może „Jedz, módl się, kochaj” jest po prostu wyjątkowo, jak na moje potrzeby, źle rozpoczętą książką. Ponieważ w „Wielkiej Magii” mowa była o „Botanice uczuć” udałam się do biblioteki (nadal pozostała we mnie niechęć do kupowania jej książek). Zabrałam z sobą pozycję (jako jedyną) na tygodniowe szkolenie – długa podróż pociągiem, samotne wieczory w hotelu (zimna pora roku i krótkie dnie nie sprzyjają włóczeniu się po obcych miastach). To miała być mobilizacja – tak wiele czasu na czytanie! Żadnych obowiązków, tylko ja i książka i wielkie hotelowe łóżko! No niestety nie dałam rady. Dobrnęłam gdzieś do 60 może 80 strony. Tego się nie da czytać. Naprawdę! Przynajmniej ja nie mogę.
I tego właśnie nie rozumiem. Postać autorki jest dla mnie bardzo fascynująca – to, w jaki sposób opowiada o twórczości, w jaki sposób daje swoją energię podczas wystąpień i wywiadów. Jak wspaniale się jej słucha. Jak wspaniały był film na podstawie jej powieści. Wiem o jej życiu i twórczości więcej, niż o niejednym autorze (a może nawet zaryzykuję stwierdzenie, że spośród różnych twórców, których czytam, o niej wiem najwięcej). Ale nie mogę czytać jej książek, są dla mnie nudne. Zbyt drobiazgowe opisy, szczegóły, które, moim zdaniem, są zbędne i przesłaniają fabułę, zawiła, nazbyt rozwlekła konstrukcja zdań – po prostu literatura, którą ciężko się czyta.
Nie wiem, jakie będą dalsze losy moje i Liz. Zakochałam się w niej od „Wielkiej Magii”. Ale nie potrafię jej kochać stale. Może to taki romans, jednorazowa przygoda, bez perspektyw na miłość do grobowej deski.
Kochane Czytelniczki i Drodzy Czytelnicy – wykonałam jedyne z zaplanowanych dzisiaj zadań i oddalam się na łono natury w trybie offline. Na wszelkie komentarze odpowiem po weekendzie. Dziękuję, że jesteście!
Kaśka
Ciekawy wpis 🙂 Ja z kolei lubię dawać drugie szanse. Uważam, że każdy się zmienia, rozwija, doświadcza czegoś nowego, ulepsza warsztat. Ale prawda jest taka, że w przypadku literatury ciężko mi idzie to dawanie drugich szans, głównie ze względu na to, że nowe książki nawet moich ulubionych autorów wciąż czekają na półce na swoją kolej. W literaturze mam trochę tak, że ciężko o tą drugą szansę, bo czas nie czeka, a książek przybywa. Dlatego jestem pełna podziwu, jak ktoś daje np. czwartą szansę.
Zastanawiałam się, komu ja dałam drugą szansę. I chyba jestem na świeżo, bo wkrótce będę czytała nową książkę Pauli Hawkins „Zapisane w wodzie”. „Dziewczyna z pociągu” mi się nie podobała (ani film, ani książka). Co do premiery jej drugiej w Polsce książki, tak szalenie rozreklamowanej, też mam dystans, ale skoro już dostałam ją w prezencie, to sprawdzę, co tam się kryje i albo zmienię zdanie, albo upewnię się, że książki tej autorki są nie dla mnie 😉
Niestety, jak dotąd o powieściach Elisabeth Gilbert słyszałam same negatywne opinie. Sama też kiedyś sięgnęłam po „Jedz, módl się, kochaj” i tak samo jak Ty nie dałam rady, to była jakaś porażka 😉 Do tego stopnia, że coś naprawdę wielkiego musiałoby mnie zmusić do sięgnięcia, po jej inne książki. Może jakaś nagroda literacka? 🙂
Z chęcią jednak sięgnę po Arkadię Lauren Groff – dołożę nową książkę do juz dość długiej kolejki 😉
A ja z tego pisania o tym „Jedz, módl się, kochaj” chyba spróbuję raz jeszcze
Dziewczyny super wpis. Ja Christie pokochałam od razu 😉 pewnie właśnie przez plażę 🙂 a drugiej szansy chyba nikomu nie dałam, ale mam zamiar pani Moyes 🙂
Kasia bardzo się cieszę, że lubisz nasz klubik, bo ja szykuję właśnie kolejną niespodziankę 🙂
Oczywiście, ze lubię, chociaż zmiana pracy i rewolucja w trybie życia z tym związana niestety sprawiła, ze nie czytam już tak dużo, jakbym chciała. No i wiele mnie omija na grupie 🙁 Czekam na niespodzianki!
Ostatnio dałam drugą szansę Fisher i przyznaję, że mnie zaskoczyła i to bardzo pozytywnie. Wcześniej czytałam „Mimo naszych win” oraz „Never, Never” do spółki z Hoover – nie porwało. „Margo” zrobiła jednak na mnie dobre wrażenie – w końcu pojawiły się jakieś konkretne emocje.