Poza etatem – miesiąc pierwszy

PolkanazasikuKażdy ma to, na co się odważy.

Wczoraj minął miesiąc od kiedy nie mam pracy etatowej. 31 dni poza etatem. Jakie to wyzwalające uczucie pisałam tutaj. Dzisiaj zastanawiam się, jak to było, gdy miałam etat (a miałam etat przez znaczną część swojego pracującego życia, w zasadzie od lipca 2001 roku „nie pracowałam” przez jakieś 6 miesięcy w 2008). Po prostu tak dobrze mi zrobiła ta zmiana, że nie pamiętam już, jak to było.

Teraz jest CUDOWNIE!

Kto jednak myśli, że moje dni poza etatem wypełnione są słodkim dolce far niente – grubo się myli! Ja tylko jeden dzień leżałam z książką w ręku – i to musiałam się do tego zmobilizować, aby będąc na bezrobociu nic nie robić chociaż przez jeden dzień. I prawie jeden mi się udało!

Co zatem przez ten miesiąc się zadziało? Oto 11 najważniejszych zdarzeń z pierwszego bezrobotnego miesiąca.

  1. Nie udało mi się spełnić oczekiwań niektórych osób i wbrew ich woli nie zaczęłam gdakać i nie obrosłam pierzem – chociaż bardzo się staram, aby moje bezrobocie nie marnowało się w tym obszarze.
  2. Zarejestrowałam się w PUP jako osoba bezrobotna. Otrzymałam decyzję i prawo do zasiłku. Więcej info tutaj o tej ciekawe przygodzie.
  3. Zostałam ciocią z tytułem matki chrzestnej – mój przyszły Chrześniak ma na imię Fifi i jest mega grzeczny. Przyszedł na świat 18 października. Dzięki bezrobociu miałam możliwość spędzenia czasu z jego Mamą, wspierania jej w oczekiwaniu na ten moment i cieszenia się z Nią i Tatusiem narodzinami. Pracując na pewno nie miałabym takiej możliwości, by spędzić z nimi tyle czasu.
  4. Z ciekawości przeglądnęłam ofertę z 3 czy 4 uniwersytetów w zakresie studiów podyplomowych. Nie, żebym nagle zmieniła zdanie i chciała. Znalazłam kilka ciekawych propozycji. Moim faworytem jest „Joga i zarządzanie emocjami w biznesie” na Uniwersytecie Łódzkim.  W PUP spotkała mnie też nieprzyjemna sytuacja – jak to nagle osoby, z którymi kilkanaście dni wcześniej rozmawiałam na mieście, nagle mnie nie poznały!
  5. Zaczęłam liczyć kroki – zainstalowałam krokomierz – głównie z tego względu, że dużo spaceruję z psem. Spacery są dobre. Bardzo mi to pomaga ułożyć myśli. Pies jest bardzo grzeczny i idzie blisko nogi, super reaguje na wołanie. Może się też wybiegać (jak zobaczy kurę albo kota albo zająca to jest tylko świst!), a ja nie jestem uczepiona smyczy jak jakiś meteor krążący wokół psa. Dzięki tym spacerom poznałam las od innej strony, owocowe osiedle domków jednorodzinnych (no czy ktoś nie chciałby mieszkać przy ulicy Jagodowej lub Poziomkowej?). Jako osoba bezrobotna rozpustą byłoby wożenie się po mieście autem – więc krokuję. Mój rekord jak dotychczas 15.000 🙂 Limit dzienny (ten minimalny) zwiększałam już trzykrotnie – obecnie mam na 8.000. Super mi się to podoba – niestety wczoraj pies doznał kontuzji (puściłam na łące w koniczynę, aby wyczyściła sobie brzuch z błota po lesie i tak biegła, że zerwała wiązadła i uszkodziła rzepkę – mam nadzieję, że nie będzie konieczna operacja- na razie jednak spacery odwołane).
  6. Wprowadziłam nową rutynę w swoje dnie. Zrobiłam porządek z harmonogramem, założyłam nowy notes, w którym planuję (taki planner zamiast kalendarza). Zrobiłam porządek z życiem, organizacją czasu i w pewnej szafce z papierami – to był nie lada wyczyn! Nie udało mi się jednak zakupić karnetu do fitnesklubu. Było już zamknięte!
  7. Mam wrażenie, że mam o wiele mniej czasu na wszystko niż w czasie, gdy pracowałam na etacie. Jest to jednak bardzo złudne wrażenie, bo czasu mam więcej na wszystko co zechcę! I jak mi się nie chce to nie robię. Ale też wszystko jest ogarnięte, a ja mam czas i na przeglądanie fejsa i na pisanie i na czytanie i na szukanie pracy (głównie zlecenia na usługi doradztwa lub prowadzenie szkoleń). Mam czas na kawki ze znajomymi, spotkania biznesowe, szkolenia, spotkania z Rodziną, itp. I dom na tym nie cierpi, bo w czasie wolnym wdziewam gdakający kostium i zajmuję się ogarnięciem życia domowego i doglądaniem / pielęgnacją domowego ogniska. Żałuję jednak, że przypadł ten czas na okres zimowy, bo mogłabym też rzucić wszystko i pojechać na działkę. Zawsze chciałam robić coś, co będzie możliwe do wykonania niezależnie czy będę na Manhattanie czy w Wołosatem. Czyli poza etatem (chyba, że jest się zawodowym podróżnikiem). Teraz robię wszystko, bo chcę. Bo mogę – jak zwykł mawiać jeden z moich ulubionych bohaterów literackich.
  8. Nie zmieniłam przez ten miesiąc zdania, że zyskałam 9 godzin dziennie aby zarabiać pieniądze i co więcej – argument ten trafił nawet do mojej Mamci, która chyba zaakceptowała to, że na razie nie szukam pracy na etacie, chcę spróbować ze swoją firmą i tylko 2 razy spytała / stwierdziła: „Ale będziesz szukać jakiejś pracy”?
  9. Na bezrobociu udało mi się już również wykorzystać swoje przedsiębiorcze umiejętności, czyli ogarnianie, koordynowanie, delegowanie itp. Poszło mi całkiem dobrze. Z moim biznesowym partnerem uzgodniliśmy (chyba) ramy naszej wspólnej działalności, obszar i kierunek dalszej współpracy. Zaangażowałam się w kilka projektów, poznałam cudownych ludzi, bardzo otwartych i wspierających, dających dużo pozytywnej energii i motywacji. Postanowiłam zająć się na poważnie moim projektem pt. „Książka o zarządzaniu czasem”.
  10. Miałam kilka ofert współpracy przy pisaniu wniosku lub prowadzeniu szkoleń. Niestety musiałam przez chwilę wytrzymać w statusie osoby bezrobotnej na rynku pracy, aby móc zrealizować pkt. 11. Jednocześnie brak etatu otwiera tak wiele możliwości w tym zakresie. Dlaczego nie zająć się doradztwem biznesowym, rozwojem firm, które z jakiś powodów stanęły w miejscu? Albo szkoleniami z przedsiębiorczości dla kobiet? Albo dla nastolatków? W końcu nie każdy czytał „Mit przedsiębiorczości” czy inne książki z listy. Ludzie nie lubią czytać. Albo brak im na to czasu (wolą coś innego w tym czasie) – można dać im wiedzę w pigułce! O ile zechcą za to zapłacić! W tym miesiącu miałam co najmniej tuzin (12) pomysłów na biznes.
  11. Wobec powyższego, zdecydowałam się na udział w projekcie aktywizacyjnym dla niepracujących / biernych zawodowo osób 30+. Projekt kończy się założeniem działalności gospodarczej i otrzymaniem bezzwrotnej dotacji. I nie ma co ukrywać, doskonale się wpisuje w moją sytuację. Poznałam na kursie wspaniałe dziewczyny, pełne pasji do życia i z zapałem przystępujące do swoich nowych pomysłów! Serdecznie wszystkim polecam, to naprawdę korzystna opcja dla osób, których etat nie kręci, a które chcą zarobić na swój byt najlepiej robiąc coś, co lubią, co jest ich pasją.

 

Dzięki temu miesiącowi wiem, że ta zmiana jest mi koniecznie potrzebna, że jest dobra dla mnie. Jeśli jestem w stanie coś wymyślić, mogę to też zrobić!

What if I fall-Oh, my Darling, what if you fly-
Uważam, że wiele w tym miesiącu zrobiłam, dużo się dzięki temu wydarzyło, poznałam wspaniałe osoby i odważyłam się zrobić coś nowego. Nie byłoby to możliwe, gdybym pracowała. Poza etatem jest łatwiej. Wolność, jaką mam w sobie jest niesamowita. Wspaniałe uczucie. I nie martwię się brakiem pieniędzy (co jest do mnie niepodobne, kto mnie zna ten wie, że dla mnie brak kasy to stres potworny). Chwilowo nie mam etatu ale to nie znaczy, że nie mam możliwości zarobienia na życie. Jakoś mnie ten strach nie paraliżuje, chociaż zawsze powtarzałam, że muszę mieć najpierw poduszkę finansową na co najmniej 3 miesiące. Zawsze mnie paraliżowała wizja braku wypłaty. Braku regularności. A co, jeśli teraz będzie nie co miesiąc, a co tydzień wypłata? Fajnie, nie?

Jestem spokojna. Z optymizmem patrzę w przyszłość. Wiem, czego chcę, wiem, że trzymam ster pewnie i wiem, że moja łódź płynie w dobrym kierunku. Moim nowym mottem jest pierwsze zdanie tego tekstu i świadomość, że rozkładając skrzydła można pofrunąć, a nie koniecznie spaść próbując wznieść się ponad ziemię. Mam świadomość, że będzie dobrze! jestem przekonana, że mi się uda. Wiem, że potrafię, że dam radę. Lepiej być nie mogło. Ale zawsze może być jeszcze lepiej.

Życie poza etatem jest ok. Polka na zasiłku daje jakoś radę.

Kaśka

Jedna myśl na temat “Poza etatem – miesiąc pierwszy

Dodaj komentarz