„Magia olewania” czyli jak straciłam 2 tygodnie

magia olewania picOd czasu do czasu zdarzają się książki, na które zwyczajnie czekam przebierając nóżkami. Tak też było z książką „Magia olewania”, którą napisała Sarah Knight.

Jak tylko pojawiła się promocja tej pozycji od razu wiedziałam, że to kolejna książka, którą ja miałam napisać. Cokolwiek mną kierowało (głównie złość, frustracja i zazdrość) było w ogóle nieuzasadnione, bo generalnie trudno oceniać książkę po okładce (zwłaszcza stylizowanej na Marie Kondo) nie mając pojęcia, co jest w środku. I tutaj muszę przyznać, że wyjęte z kontekstu zdania promujące książkę na FB były „w punkt”, naprawdę dobrze przemyślane marketingowo. Jak tylko pojawiła się możliwość zakupu w opcji przedsprzedaży oczywiście skorzystałam. To było 1 marca. czekałam cierpliwie, codziennie tracąc czas na myślenie o tym, że czekam. No i czas na czytanie – zdążyłabym w tym czasie przeczytać coś bardziej wartościowego! A mogłam to od razu olać.

Dlaczego straciłam ten czas?

Bo to absolutnie nie jest książka dla mnie – ja mam to wszystko już za sobą. Wiem to, sama tak postępuję.

Książkę dostałam przed czasem, bo już 13 marca (takie przywileje przedsprzedażowych zakupów). Męczyłam ją 2 dni (a czytania to w sumie na 4 godzinki jest) – tutaj muszę szczerze przyznać, że jestem  po prostu chora i nawet książki nie mam siły trzymać, nie mam siły też myśleć. Ale dzielnie przeczytałam całość (no, prawie, kilka stron po prostu olałam, nie będąc w ogóle zainteresowaną i nie rozumiejąc, o co chodzi autorce).

Sięgnęłam po tę pozycję, bo jest w duchu tego, co leży w obszarze moich zainteresowań czyli jak mieć więcej czasu na nic nie robienie, albo robienie tego, co się kocha. Sama doszłam już wiele miesięcy temu do tego, że kluczem do sukcesu jest nauczenie się odpuszczania (czyli olewania), wybierania tego, co ważne (a nie rezygnowania z czegoś innego) a potem oswojenie się z myślą, że ma się prawo do odpoczynku i co najważniejsze: praktykowanie tych 3 rzeczy sekwencyjnie. Wielokrotnie też pisałam o tym na blogu. Zgodnie z podtytułem: przestałam spędzać czas, którego nie mam, z ludźmi, których nie lubię, robiąc rzeczy, których nie chce mi się robić.  Gdybym przeczytała ten tytuł pewnie bym jej nie kupiła. Kłamię. Kupiłabym i tak. Tytuł skusił.

Dlaczego nie podobała mi się ta książka:

  1. Mimo, iż łatwo i szybko się czytała, to jednak brzmiała jak prelekcja na TEDx – z nadmiarem powtórzeń i przypominania w kółko co już było, a co jeszcze będzie i kiedy – to dobre na warsztatach czy szkoleniach rozwoju osobistego.
  2. Fatalna korekta – kto mnie zna ten wie, że dla mnie to wyznacznik w ocenie książki, szczególnie, jeśli jest tłumaczeniem i zawiera szereg błędów nazywanych przeze mnie błędami technicznymi. Pierwszy błąd już na 33 stronie. Literówki, błędy gramatyczno – stylistyczne – aż 4 do setnej strony! Nawet błąd w przypisie w adresie strony www! Nie mówiąc już o słabym tłumaczeniu – w niektórych miejscach jakbym czytała żywcem z google translators (a z samego kontekstu zdania wiadomo, że o co innego chodzi). WTF?
  3. Nieprzystosowana do realiów polskich czytelników – i tu przypomniało mi się, dlaczego NIE LUBIĘ i unikam poradników napisanych przez autorów żyjących w innych realiach. Przez cała książkę przytaczane są dosłownie przykłady autorki, które mają nijakie przełożenie na naszą polską (a sądzę, że i czeską, niemiecką, duńską, francuską, holenderską czy nowozelandzką) rzeczywistość. 70% rzeczy, które olewa autorka jest mi nieznanych, kolejne 20% nie przyszłyby mi nawet do głowy w tym kontekście – naprawdę nawet bym nie pomyślała o tym, że mogłabym rozważać, czy powinnam się nimi przejmować, czy je olać. Olewam samo analizowanie takich spraw.
  4. Patrząc na powyższe (skoro autorka podejmuje decyzje dotyczące olewania w takich sprawach jak oglądanie Kardashianów, olewanie koszykówki i udział w imprezie karaoke) to sorry – ale musi być strasznie głupiutka… płytka emocjonalnie … i intelektualnie?! Gdzie jest prawdziwe życie w jej życiu? Gdzie są jakieś realne problemy? Naprawdę trudno mi to ubrać w słowa nawet. No ale z drugiej strony – to Amerykanka – wiemy, jaki jest ich system edukacji i jakie mają problemy. W sumie przez pryzmat tego stwierdzenia nie dziwi mnie nic już w jej decyzjach. Serio – nie było tam dla mnie niczego konstruktywnego, żaden problem nie był dla mnie problemem (no, może mogłabym się lekko zgodzić z dosłownie kilkoma stwierdzeniami w kwestii pracy i rodziny). Nie lubię żużla i nawet nie myślę o tym, nie tracąc czasu na podejmowanie decyzji o olewaniu tego? Ktoś mi wytłumaczy, o co w tym chodzi?
  5. Wg tej metody straciłabym zbyt wiele czasu i energii na wymyślaniu rzeczy, które mogłabym olać – aby sprostać poziomowi problemu wg autorki. Olewam to – porobię w tym czasie coś, co sprawia mi radość.

i dlaczego jej nie polecam:

  1. Jest płytka.
  2. Nie pasuje do naszych realiów.
  3. Dopiero na 176 stronie znalazłam wyjaśnienie, o co właściwie chodzi.
  4. Metoda „Zero żalu” jest wg mnie żenująca.
  5. Szkoda pieniędzy.
  6. Nie znam nikogo, komu mogłaby pomóc w życiu – serio, mam świadomych znajomych, dojrzałych emocjonalnie.

Były też plusy:

  1. Napisana  prostym językiem.
  2. Napisana dla kobiet (większość jednak jest napisana dla mężczyzn, mimo, iż z założenia grupę docelową stanowić będą w większości kobiety i autor wie to zabierając się do tworzenia).
  3. Kolor okładki i jej estetyka wzorowana na słynnej „Magii sprzątania” – a może to tylko chwyt marketingowy, żeby sprzedać słabą książkę.
  4. Pięknie opisana kwestia posiadania nudnej i niesatysfakcjonującej pracy, którą po prostu należy olać w całości – jakby mi autorka z głowy wyjęła moje myśli.

Co wezmę z tej książki?

  1. Na pewno wykorzystam diagram Venna do przygotowywanych przeze mnie warsztatów w ramach projektu #workflow. Jest gotowym narzędziem oddającym sens jednego z modułów – po co wyważać otwarte drzwi?
  2. Ulgę, że jednak nie zawiera treści, którymi ja planuję się podzielić.

Reasumując straciłam czas, pieniądze i energię

…czyli wszystko to, co „Magia olewania” wskazuje oszczędzać na sprawy i rzeczy, które dają radość. Książka nie warta zachodu. Rady słabe, nieprzystające do naszej rzeczywistości. Z ulgą stwierdzam również, że autorka nie napisała książki, którą ja chciałabym napisać. Nie o tym jest „Magia olewania”.  Jeśli jednak mimo wszystko się zdecydujecie – POWODZENIA!

Kaśka

2 myśli na temat “„Magia olewania” czyli jak straciłam 2 tygodnie

    1. Dzięki za komentarz i przeczytanie wpisu! Tylko kto to czyta recenzje przed?! Teraz będziesz uprzedzona niepotrzebnie zupełnie, bo może akurat Tobie się będzie podobało i wniesie jakąś wartość do twojego życia. A co do pojechania … hm … ponieważ jestem chora i brak mi myśli to i słów mi zabrakło do opisania tej sytuacji… przy zdrowych zmysłach i ciele mogło być znacznie gorzej. Autorka ma szczęście, ze trafiła na moją niemoc twórczą.

Skomentuj Kasia Anuluj pisanie odpowiedzi